Zaznacz stronę

Recenzja książki Summerhill oczami matki pragnącej wolności dla swojego dziecka

Czytając książkę Summerhill A.S. Neilla, czułam, jak coś we mnie pęka. Jak rozsypuje się w pył wszystko, czego uczono mnie o wychowaniu, edukacji i tym, co rzekomo jest „najlepsze dla dziecka”. A jednocześnie czułam ulgę, nadzieję, radość. Bo oto ktoś napisał coś, co od dawna czułam w sercu, ale nie potrafiłam ubrać w słowa.

Jestem matką. Patrzyłam, jak moje dziecko dorasta w systemie, który stopniowo odbiera mu radość, ciekawość i naturalną chęć odkrywania świata. Widziałam, jak codziennie rano wstaje ze smutkiem, jak dusi w sobie emocje, bo w szkole nie wolno płakać, nie wolno się śmiać „za głośno”, nie wolno być sobą. Widziałam, jak oceny zaczynają definiować jego wartość, jak uczą go, że jeśli nie spełni czyichś oczekiwań, to jest „niewystarczające”. I czułam bezsilność.

A potem trafiłam na Summerhill.

Szkoła, która szanuje dzieci

Neill stworzył miejsce, które jest zaprzeczeniem wszystkiego, co znamy z systemowej edukacji. Miejsce, gdzie dziecko jest traktowane jak człowiek – nie jako „puste naczynie” do napełnienia wiedzą, nie jako „problem do rozwiązania”, ale jako pełnoprawna istota, która ma prawo decydować o sobie.

W Summerhill dzieci uczą się wtedy, kiedy tego chcą. Jeśli nie chcą – nie muszą. Mogą całe dnie spędzać na zabawie, jeśli czują, że to jest im teraz potrzebne. Bo według Neilla zabawa jest tak samo ważna jak nauka. Może nawet ważniejsza. Bo z zabawy rodzi się kreatywność, ciekawość i chęć poznawania świata.

To podejście jest wstrząsające, ale jednocześnie niezwykle proste. Dzieci naturalnie chcą wiedzieć, chcą zrozumieć świat. Jeśli nie przeszkadzamy im w tym procesie, jeśli nie zmuszamy ich do podążania ścieżką narzuconą przez system, same odnajdują swoją drogę.

Lęk przed wolnością

Gdy o tym czytałam, poczułam opór. Naprawdę? Pozwolić dziecku samemu decydować? A jeśli nigdy nie zacznie się uczyć? A jeśli zmarnuje lata, bawiąc się w błocie?

Ale potem przyszła refleksja. Przecież moje dziecko już teraz nie chce się uczyć. Nie dlatego, że nauka jest nudna, ale dlatego, że system mu ją obrzydził. Bo w szkole nie uczy się z pasji, tylko z przymusu. Nie odkrywa, tylko „realizuje podstawę programową”. Nie szuka odpowiedzi, tylko stara się nie popełnić błędu, bo błąd to zła ocena, a zła ocena to „porażka”.

Neill udowadnia, że dzieci są z natury mądre. Że jeśli tylko damy im przestrzeń i zaufamy im, one same znajdą swoją drogę. I że ich droga może wyglądać inaczej, niż sobie wyobrażaliśmy – ale to nie znaczy, że jest gorsza.

Czy to działa?

To, co mnie jako matkę najbardziej przekonało, to historie absolwentów Summerhill. Ludzi, którzy przeszli przez tę „szaloną”, „nieodpowiedzialną” edukację i wyszli z niej na świat jako wolni, samodzielni, szczęśliwi ludzie. Nie wszyscy zostali profesorami, lekarzami, inżynierami – ale wszyscy odnaleźli siebie. Bo uczyli się dla siebie, nie dla ocen, nie dla aprobaty nauczycieli czy rodziców.

Neill opisuje, jak jego uczniowie, mimo że w dzieciństwie mogli robić „co chcieli”, jako dorośli stali się osobami pełnymi pasji i zaangażowania. Często wybierali nietypowe ścieżki kariery, ale nie dlatego, że „nie nadawali się do normalnej pracy”, tylko dlatego, że mieli odwagę podążać za tym, co naprawdę ich interesowało.

Summerhill a edukacja domowa

Czytając o Summerhill, nie sposób nie dostrzec podobieństw do edukacji domowej. W obu przypadkach dziecko ma możliwość podążania za własnymi zainteresowaniami, uczenia się we własnym tempie, rozwijania swoich pasji bez presji ocen i przymusu. Rodzice wybierający edukację domową często kierują się tymi samymi wartościami, co Neill – przekonaniem, że dziecko najlepiej rozwija się w atmosferze wolności, zaufania i szacunku do jego indywidualności.

Wielu rodziców obawia się, że brak systemowej szkoły może sprawić, że ich dzieci „nie poradzą sobie w życiu”. Ale przykłady zarówno absolwentów Summerhill, jak i dzieci uczących się w edukacji domowej pokazują, że to nieprawda. Wolność w edukacji nie oznacza chaosu – oznacza szansę na odkrycie siebie, rozwinięcie kreatywności i nauczenie się odpowiedzialności za własne wybory.

Czy oddałabym swoje dziecko do Summerhill?

Gdybym mogła – tak. Bez wahania. Bo jeśli czegoś nauczyła mnie ta książka, to tego, że moje dziecko nie jest „moją własnością”. Nie przyszło na świat po to, by spełniać moje ambicje i podporządkowywać się systemowi. Przyszło po to, by żyć, śmiać się, czuć, odkrywać. By być sobą.

Nie każdy rodzic jest gotowy na tę myśl. Nie każdy potrafi zaufać dziecku tak bardzo, jak zrobił to Neill. Ale jeśli choć raz patrzyłeś na swoje dziecko i czułeś, że szkoła powoli je gasi – przeczytaj Summerhill. Może nie zmienisz od razu wszystkiego. Może nie rzucisz systemu. Ale zaczniesz zadawać pytania. A to już pierwszy krok do wolności.

Własna refleksja

„Summerhill” to książka, która może wywoływać skrajne emocje – od zachwytu po sceptycyzm. Niektórzy zobaczą w niej wizję edukacyjnego raju, inni utopię, która w rzeczywistości by się nie sprawdziła. Dlatego zamiast przyjmować gotowe opinie, warto po prostu ją przeczytać i wyrobić sobie własne zdanie.

Dla tych, którzy chcieliby zobaczyć, jak ta szkoła funkcjonuje w praktyce, dobrym uzupełnieniem może być film Summerhill (2008). Choć fabularny, oddaje ducha tej niezwykłej szkoły i pokazuje, jak wygląda życie w miejscu, gdzie dzieci naprawdę mają wybór.

Czy wizja Neilla jest rozwiązaniem dla wszystkich? Może nie. Ale z pewnością skłania do myślenia o tym, czym tak naprawdę jest edukacja i czego jako rodzice, nauczyciele czy uczniowie od niej oczekujemy.

K.S.